wtorek, 27 października 2015

Dwadzieścia lat później...


Kilka dni temu był post o moim pierwszym maratonie dwadzieścia lat temu, wiec tak jak obiecałem dzisiaj napiszę o moim bieganiu i maratonie dwadzieścia lat później ;-) Na początku roku zacząłem się zastanawiać, gdzie by pobiec maraton na jesień i tak nieoficjalnie celebrować tę okazję. Najbliżej myślami bylem przy Maratonie Warszawskim ,wiadomo pobiec w Warszawie równo dwadzieścia lat później to ładna symbolika, choć w między czasie biegałem już tam maratony i to byłby mój czwarty maraton w tym mieście. Dlatego zdecydowałem, że pobiegnę w innym mieście.

Dość nieoczekiwanie okazało się, ze znajomy szuka wsparcia i “zająca” na złamanie 4h w Silesia Maratonie w Katowicach. Ponieważ swoje cele czasowe na 2015 rok już zrealizowałem na wiosnę, jesienią postanowiłem biegać na luzie, wiec taki bieg mi odpowiadał. Dodatkowo z maratonem w Katowicach mam rachunki do wyrównania, to maraton w tym mieście w 2012 roku, spowodował, że omal nie zrezygnowałem z biegania...


 Krótka historia tego maratonu...

 Rok 2012 był rokiem, w którym wróciłem do systematycznego biegania i postawiłem sobie za cel złamanie wtedy dla mnie magicznych 4h. Przygotowywałem się do tego biegu niczym filmowy Rocky,nie zaniedbując żadnego aspektu treningu. Wszystko przebiegało idealnie, zero kontuzji, systematyczne treningi, forma rosła, wiara w siebie i w wynik również. Kilka lat temu ten maraton odbywał się w weekend majowy, a nie jak obecnie w październiku, a również trasa była inna – dużo łatwiejsza. Pamiętam, pełny wiary stanąłem na linii startu, który wtedy znajdował się obok Spodka. Rok wcześniej maraton obywał się w deszczu ze śniegiem przy temperaturze minimalnie powyżej zera, niestety w tym roku pogoda była zdecydowanie odmienna. Godzina 9:00 , temperatura 28C w pełnym słońcu, zapowiadał się ciężki bieg. Wciąż pełny wiary, ruszyłem zgodnie z planem, ale było ciężko – duszno, rozgrzany asfalt dawał się we znaki i to palące słońce, przy braku cienia dawało ostro w kość. Mimo to walczyłem... Do dwudziestego kilometra biegłem minimalnie przed czasem, korzystając ze wszystkich możliwych stacji z woda, wypijając ,polewając się chłodziłem się jak mogłem, korzystając również z kurtyn wodnych przygotowanych przez strażaków. Następne 10 kilometrów to była już bardzo ciężka walka, na trzydziestym kilometrze miałem około dwie minuty straty do planu ale już wiedziałem, że czeka mnie “wojna” na przetrwanie… Jak dobiegłem do mety... sam do końca nie wiem, od 35ego kilometra nie bylem nawet pewny czy biegnę w dobrym kierunku, biegacze siedzieli na ulicy, leżeli na trawnikach, sygnały karetek było słychać w tle niemal nieustannie. Maraton zbierał swoje żniwo, albo raczej rzekłbym pogoda... Ostatnie kilka kilometrów biegło się takimi serpentynkami aby ostatecznie dotrzeć do parku w Chorzowie. Znajomi, którzy mi kibicowali na tych kilometrach mówili mi potem, że gdyby tego dnia był jakiś casting na zombie, to miejsce miałem zapewnione. Nie reagowałem na żadne glosy, próbując błędnym wzrokiem lokalizować najbliższych biegaczy i podążać za nimi do mety. Ściana, która mnie dopadła była pierwszą i ostatnią w trakcie moich maratonów, ale zderzenie z nią było bardzo bolesne... Kiedy w końcu dotarłem do mety, chyba nigdy tak nie cieszyłem się, że to już koniec.

To była masakra, wiele miesięcy przygotowań i dobiegam w czasie 4h36minut. Mam dość wszystkiego. Na szczęście znajomy, który tez biegł maraton czekał na mnie i mogłem wyłożyć wykończone ciało w samochodzie i tak dotrzeć do domu. Oczywiście tłumaczyłem sobie, że przy takiej pogodzie to nie mogło się udać itp...
Tym razem nie było happy end-u....
Wróciłem do domu w przekonaniu,że bieganie maratonów nie jest dla mnie i nie mam szans złamać tych 4h. Głęboko w szafie schowałem buty biegowe,a bieganie zniknęło z mojego grafiku....

 Dwa miesiące później ponownie te same buty znalazły się na moich nogach....Miesiąc biegania i pojechałem na maraton do Poznania, 3h59min10s – to były moje nowe narodziny, wiara wróciła i od tego momentu, mnie nie opuszcza. Ale o tym może już przy innej okazji.. To wtedy tez obiecałem sobie, ze kiedyś pojadę na maraton do Bostonu. Brzmiało to wtedy jak “marzenie ściętej głowy” ale niemal cztery lata później spełnię te swoje marzenie...

 Wiec zapamiętajcie – warto marzyć,a to co nas ogranicza, to tylko nasz umysł...

 Tak wiec powrót do Katowic miał wiele emocjonalnych wymiarów....
Jak zwykle dzień przed maratonem razem ze znajomymi zorganizowaliśmy Pasta Party. Od kilku maratonów, zamiast zjadania makaronu przed startem zjadam pizzę, jakoś mi to bardziej zaczęło odpowiadać i póki co przy tym zostanę ;-) Sympatyczna rozmowa o planach na dzień jutrzejszy przeplatała się z tematami o przyszłych startach. Szybko jednak udaliśmy się na odpoczynek aby przygotować się na jutrzejszy dzień. Rano obudziło nas pięknie wschodzące słońce i udaliśmy się na klasyczne śniadanie.



 Humory dopisywały choć dało się odczuć napięcie na twarzach. Tak się złożyło, że zarówno w maratonie ,jak i w półmaratonie startowały w sumie cztery osoby, którym pomagałem przygotowywać się do tych startów. Lokalizacja naszego noclegu była idealna zaledwie 20 minut spacerkiem do miejsca, w którym wyznaczono start, ale zdecydowaliśmy na szybką poranną podwózkę. Na miejscu spacerując na linie startu spotkaliśmy Justynę z grupy Polacy Biegaja w UK i okazało się, ze podobnie jak Andrzej zamierza biec na złamanie 4h, a więc nie jako nasze losy połączyły się na jakiś czas ;-)



 Już początkowe kilometry pokazały,że trasa jest o wiele trudniejsza niż myślałem. Bardzo dużo podbiegów w połączeniu z wysoką temperaturą i słońcem było naprawdę trudnym wyzwaniem dla biegaczy. Niestety mojemu „ podopiecznemu” odnowił się uraz mięśnia dwugłowego i od 12ego kilometra biegłem już tylko z Justyną. Niestety, przeziębiona nie była w stanie utrzymać założonego tempa,więc od połowy dystansu , biegłem już tylko sam dla siebie. Jeszcze zanim się rozdzieliliśmy spotkaliśmy chłopaka biegnącego w barwach londyńskiego klubu – Ealing Eagles . Tak nieformalnie rywalizujemy w Londynie z biegaczami reprezentującymi ten klub, ale to takie wewnętrzne rywalizacje;-) Miło było porozmawiać z osobą, która zwolniła aby moc porozmawiać i podzielić się na gorąco wrażeniami z trasy, jak i również poplotkowaliśmy o londyńskich potyczkach. To była jedna z nielicznych okazji kiedy nie biegłem dla wyniku, a równocześnie nie byłem już „zającem”.
Miałem więc sporo czasu na przemyślenia....



 Biegłem w swoim trzynastym maratonie, trochę bez motywacji, trochę zmęczony słońcem, biegło się średnio-komfortowo. Rozglądałem się ….Porównywałem wygląd biegaczy do tego sprzed dwudziestu lat – ogromna zmiana, ale to każdy dostrzega. Super wyglądające ubrania biegowe, kolorowe i efektownie wyglądające buty, większość z zegarkami biegowymi, które co chwilę informują o – kolejnym „lapie”, przekroczonej strefie tętna, prędkości biegu, część osób biega z telefonami,najczęściej korzystając z aplikacji endomondo,na nadgarstkach często opaski z międzyczasami. Taki piękny kolorowy, gadżeciarski tłum biegaczy ;-)
 Jak sobie przypomnę pierwszy maraton – wszyscy jakoś tak szaro ubrani, wyjątki stanowiły osoby z jakimiś top butami na ówczesne czasy. Zegarek ze stoperem to był standard, więc było co przeliczać w trakcie biegu. Ci bardziej zaawansowani mieli rozpisane międzyczasy od nadgarstka czasem aż po łokieć . Jedno co się na pewno nie zmieniło to nastawienie – każdy chce dobiec do mety, jedni tylko ukończyć, inni zrobić „życiówkę” , jednym sam start jest spełnieniem marzeń, ale są też tacy co biegną dla przyjemności, dla towarzystwa , bo bieganie jest jak narkotyk wciąga.
 I chociaż większość z nas w to nie wierzy, to jednak po pewnym czasie to dostrzega, jak nie wyjdzie na trening, nie wystartuje w zawodach to po prostu się źle czuje – taki „kac moralny”. Fajnie się biegło obserwując tych wszystkich biegaczy, dotarłem do magicznego dla maratonu punktu, to tu zazwyczaj po 35ciu kilometrach zaczynają się ciężkie chwile, zaczynają się zmagania z samym sobą, z czasem – w przypadku walki o „życiówki”, czy najczęściej walka z głową i odwieczne myśli – po co mi to było, nigdy więcej. Od tego momentu dało się zauważyć , że więcej biegaczy idzie, siedzi na krawężniku odpoczywając, rozciąga się wykorzystując pobliskie znaki drogowe,a część po prostu stoi ,patrząc przed siebie błędnym wzrokiem i szukając jakieś wewnętrznej siły, żeby kontynuować bieg.


Ponieważ do tej pory sporo nadgoniłem do zamierzonych 4h, postanowiłem zbierać po drodze te „duchy” motywując dobrym słowem, czasami biegnąc z nimi tyłem, co ostatnio wchodzi mi mocno w krew, z niektórymi przechodziłem do marszu i rozmawiałem. Motywowałem jak mogłem, zazwyczaj udawało mi się namówić , często już mocno osłabionych biegaczy do truchtania, czy do przejścia w marsz zamiast siedzenia na krawężniku. I tak to zleciało aż do mety, choć ostatnie dwa, trzy kilometry, to musiałbym się sklonować aby podołać tej misji, więc starałem się utworzyć grupkę „wsparcia” finiszujących i zbierać po drodze innych. Ostatecznie do czterech godzin brakło kilkadziesiąt sekund, bo sporo odcinków pod koniec szedłem z innymi biegaczami, ale czas dla mnie dzisiaj, w tym momencie był bez znaczenia.



 To był miły bieg, trochę refleksyjny ,trochę motywujący ale na pewno dający do myślenia.
 Kiedyś tu jeszcze wrócę, rozprawić się z tą trasą po swojemu ;-)

 Chciałem jeszcze pogratulować Oli za piękną walkę, mając u boku tak mocnego zająca – Bogdana , zajęła super – czwarte miejsce w kategorii Open, Ilonie za piękny debiut w maratonie, za walkę Karolinie i Andrzejowi, bo czasami przeciwności losu nie pozwolą nam ukończyć biegu ale jeszcze dużo szans przed wami, gratulacje dla Hanii -naszej niesamowitej harpagance, która jako Spartanka jestem amabasdorem dobra i pozytywnego nastawienia i dla naszych wiernych kibiców – Pati i Asi , które były na trasie dosłownie wszędzie ;-)



 Teraz już relaks i za kilka dni największe maratońskie święto w moim bieganiu czyli maraton w Nowy Jorku , oj będzie się działo ;-)

2 komentarze:

  1. Mogłabym tak czytać i czytać..... Mario, Ty to wspaniała duszyczka jesteś. A serce masz wielkie jak dzwon! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mario to my jeszcze raz dziękujemy za przygotowanie i za wspólny start-Ilona i Andrzej

    OdpowiedzUsuń