....Jeszcze miesiąc temu pełen euforii w życiowej formie wróciłem z obozu biegowego, gdzie jak się okazało doznałem drobnego urazu...mimo wszystko, bezpośrednio po powrocie mega udany start na zmęczonych nogach a nowa super życiówka w półmaratonie rozbudziła moje apetyty na Paryż. Nie odpuszczałem treningów ,mimo bliżej nieokreślonego bólu ale ciała nie da się oszukać, wizyta u fizjo i diagnoza : ten drobny uraz to będzie "pestka" ale przeciążone prawdopodobnie przez ten uraz łydki i maraton w za trzy tygodnie to będzie wyzwanie....
Zaczęło się intensywne, dosłownie stawianie mnie na nogi, moja fizjo robiła co mogła, żebym doszedł do siebie bo nawet chodzenie sprawiało problemy....Równoczesna terapia i namiastki treningów, ciężko było połączyć, bolało mocno i wszędzie....
Z braku treningów zdecydowałem się na tydzień przed maratonem przetruchtać Półmaraton Warszawski i pomóc Patrycji ukończyć pierwszy półmaraton, wolno ale wciąż wszędzie bolało..
...cały tydzień walczyłem ze sobą i z głową czy biec w Paryżu.....do tego dochodziła mocna presja - chciałem pobiec w czasie poniżej 3h15min ,tak, żeby ostatniego dnia wywalczyć czasowe minimum kwalifikacyjne na maraton w Chicago.
....Nadszedł sobotni Breakfast Run - 5km biegu w super atmosferze, w otoczeniu wspaniałych ludzi ale również w bólu, zadawałem sobie pytanie - czy jeśli przy tempie 7min/km jest taki ból, że nie mogę "człapać" to co ja tu robię ??? decyzja była już o krok od podjęcia...
Wieczorem spakowałem wszystko co potrzeba i niczym w piosence mojego ulubionego zespołu "...prowadzi mnie od lat niewidzialna siła....która każe walczyć i trwać...." wyszedłem popatrzyłem na księżyc i....
I bez słów ,żadnych zbędnych słów wiedziałem, że następnego dnia wstanę, ubiorę się i wyjdę aby zostawić na trasie całe moje serce i ducha ....
Serce się obawiało ale wytrwało.....duch ? na 35km szyderczo zapytał idziemy dalej ,czy odpuszczamy ? I wtedy chyba po raz pierwszy tak naprawdę podczas mojej w sumie krótkiej przygody z bieganiem, odezwała się głowa i.......wiedziałem, że tego dnia ja również będę tym szczęśliwcem, który ukończy ten piękny maraton !
Chciałbym podziękować wszystkim, którzy we mnie wierzyli ,a szczególnie Patrycji, która nie zwątpiła w "swojego" trenera i Oli, która daje taką energię, że chyba łydki to już w ogóle nie były mi potrzebne...
A potem było już celebrowanie i podziwianie Paryża ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz